Zaraz przychodzą mi do głowy młodzieńcy, którzy do tego świata jakoś wcale nie dążą, pomieszkując u mamy nawet do 40 urodzin. A posiadanie córki dla siebie, niestety często polega tylko na byciu całodobową opiekunką jej dzieci bez prawa do urlopu i chorobowego oraz bez poszanowania prawa babci do posiadania własnych zainteresowań wykraczających poza opiekę nad wnukami. Ale niech się Pani nie załamuje, bo przecież można próbować do skutku, trzecia będzie dziewczynka-stwierdza figlarnie mrugając okiem.
Z tej krótkiej rozmowy, a raczej monologu życzliwej ( bo jestem przekonana, że miała dobre intencje) Pani, wnioskuję, że powinnam się była martwić, a nawet być załamaną, ale niestety nie byłam. Nie byłam, bo decydując się na drugie dziecko, chciałam powołać do życia nowego Człowieka, a nie człowieka tylko o określonej płci. Bo nie jestem osobą, której posiadanie tzw. parki (czyli dla niewtajemniczonych chłopca i dziewczynki) traktuje jako wyznacznik sukcesu życiowego. Bo nie przywiązuje się do spraw na, które, tak jak na płeć dziecka, nie mam zasadniczego wpływu.
I co chyba najistotniejsze, w świecie, gdzie wszystko jest zaplanowane, lubię mieć niespodzianki.
Znajomy Pan pociesza, niby żartobliwie, niech się Pani nie martwi, to nie Pani wina. Przecież to zależy od faceta - stwierdza. To już jakaś zmiana myślę , bo kiedyś winne płci dziecka( niezależnie jak bardzo to słowo tu nie pasuje) były tylko kobiety.
Ale ja w dalszym ciągu nie jestem zmartwiona, załamana i na pewno nie szukam winnego :-)
Wsród innych strategii odniesienia się do "problemu" jest oczywiście wyświechtane: najważniejsze, żeby było zdrowe. Są także te "ekonomiczne pocieszenia" - będzie taniej, bo ubranka, zabawki i pokój mogą mieć wspólny. I te "społeczne" - lepiej się dogadają, mężczyźni mają lżejsze życie.
Kiedy już z moimi dwoma synkami (tak lekarz się nie pomylił ;-) siedzę spokojnie w hotelowym jacuzzi, Pani z dwoma córkami zagaduje do mnie: I co dwóch chłopaków, no bo my oprócz córek mamy jeszcze syna, tylko już z nami nie jeździ.
Inna Pani, z troską informuje mnie, że ominie mnie wprowadzanie córki w tajniki kobiecości, co rozumie dość prozaicznie jako naukę makijażu i wspólne maratony po sklepach. A ja już jej nawet nie powiem, że bardziej od szminek interesuje mnie kampania wrześniowa 1939 roku, a totalny brak makijażu na mojej twarzy nie jest efektem lenistwa tego tylko dnia. Mój starszy, 6-letni syn natomiast jest moim najwierniejszym konsultantem zakupowym, który ostatnio wskazał mi warte kupienia pantofelki, kiedy bezradnie przemierzałam sklep.
I tak w tych wszystkich radach i tyradach, żartach i całkiem pewnie życzliwych wnioskach wyraźnie widać, że nawet w tak magicznej dziedzinie życia towarzyszy nam konieczność wpasowania się w szablon "domu z ogródkiem", pewnego statystycznego standardu, kontroli, wyścigu i współzawodnictwa.
I jak bardzo zakładając, że płciom przypisane sa pewne cechy, bo jak rozumiem stąd ta potrzeba posiadania dziewczęcego i chłopięcego potomstwa, konserwujemy pewien ład.
A to co dla mnie chyba najistotniejsze to fakt, że nie musimy wszystkiego oceniać i wartościować, uznając, że wiemy co ktoś musi czuć i jak postrzega daną sytuację.
I nie dam sobie wmówić, że przypadkowi inni wiedzą na czym mi w życiu zależy.